poniedziałek, 27 lipca 2015

Ciechanowice. Smoki na dolnośląskim Wawelu.

Odwiedzając Miedziankę trudno jest pominąć kolejną, bardzo ciekawą miejscowość. Ciechanowice mają również fascynującą historię. Miejscowy pałac to prawdziwa perełka, określana mianem dolnośląskiego Wawelu, a to za sprawą odkrytych kilka lat temu polichromii. Ich ilość i piękno są  naprawdę imponujące.



Pierwszy raz trafiliśmy tam późną jesienią. Z mapy wynikało, że tuż nad Bobrem znajdziemy ruiny pałacu. Droga z Miedzianki do Ciechanowic nie była zachęcająca, bo dosyć dziurawa. Jednak widoki zrekompensowały nam trudy jazdy. Najpierw naszym oczom ukazał się wysoki kamienny mur, który kompletnie przesłaniał widok. Na szczęście w niektórych miejscach był na tyle niski, że mogliśmy obejrzeć pałac i park.




 Pierwotnie budowla była dworem obronnym, dopiero w XVII wieku została przekształcona w pałac. W XVIII wieku znacznie rozbudowany,  a to dzięki przemysłowemu rozwojowi miejscowości.

 
 
 
 
Ogród zajmuje powierzchnię ok 1 ha i może się poszczycić kilkoma pomnikami przyrody. Dawniej większą jego część zajmowała fosa, która została zasypana, kiedy po drugiej wojnie światowej pałac przerobiono na ośrodek kolonijny.
 



 

Obecnie pałac jest w rękach prywatnych. Właściciele wkładają wiele wysiłku aby stworzyć z niego hotel z restauracją. Renowacja jest jednak utrudniona ze względu na brak funduszy. A tych funduszy trzeba jeszcze bardzo dużo, głównie ze względu na odkryte kilka lat temu polichromie. Odkrycia dokonano w 2008 roku, chcąc sprawdzić, czy grube tynki kryją coś interesującego. Pierwszym obrazem jaki się ukazał był rysunek św. Jerzego, który walczy ze smokiem. Ten smok odtąd stał się symbolem i strażnikiem pałacu.




Na razie smoki nie wpuszczają nikogo do środka. Remont pałacu jeszcze trochę potrwa. Dopiero po odrestaurowaniu polichromii, będzie go można udostępnić dla gości i turystów. Malowideł jest ogromnie dużo, bo ok 700 metrów. Większość z nich pochodzi z XVI wieku, ale są też i z epoki baroku oraz klasycyzmu. To nie tylko barwne malowidła ptaków, aniołów, zwierząt, ale i tajemnicze napisy i liczby. Znajdują się w każdym pomieszczeniu na pierwszym piętrze, a ich rozmiar często przekracza 100 metrów kwadratowych.







Kolejny raz obejrzeliśmy pałac i ogród zza ogrodzenia. Już nie mogę się doczekać, kiedy będzie można wejść do środka i pospacerować wśród wypielęgnowanych trawników i kolorowych rabat kwiatowych. Nawet z daleka widać, że renowacja ogrodu jest prowadzona z wielkim rozmachem.





Na swojej drodze spotkaliśmy również smoka w nieco innym wydaniu. Nie umiem zidentyfikować tego chrząszcza, wiem tylko, że był gigantyczny. Leżał przed bramą wjazdową i za pewne za życia również pilnował posesji.



Żałuję, że właściciele podnieśli kamienny mur, jeszcze bardziej zasłaniając widok. W tym roku mogłam robić zdjęcia tylko  przez przerwy w ogrodzeniu i nie wiem jak wygląda ogród z drugiej strony. Dwa lata temu zapowiadał się bardzo interesująco.




 Dziwi mnie, że właściciele postanowili odgrodzić tak piękny budynek i ogród przed wzrokiem turystów. W końcu nie mają się chyba czego wstydzić.




Na przeciwko głównej bramy jest zadbany plac zabaw. Bardzo przyjemne miejsce nie tylko dla mieszkańców, ale i turystów.


W pięknym otoczeniu, w osłoniętej wiacie można spożyć wycieczkowy posiłek przed dalszym zwiedzaniem okolic. Wierzcie mi, jest co zwiedzać. Ciechanowice i okolice pełne są tajemniczych i malowniczych zakątków. 




Na przeciwko pałacu jest ścieżka przyrodnicza, która wśród ciekawych okazów roślin, prowadzi na niewielkie wzgórze.


Można tam też obejrzeć płytę nagrobną  Friedricha Graf von Moltke adiutanta marszałka Lebrechta Bluchera, który utonął w Elbie 27.08.1813 roku, dwa dni po zwycięskiej bitwie nad wojskami napoleońskimi nad Kaczawą.



Ciechanowice to nie tylko pałac. To również pozostałości po dawnej słodowni, która działała od 1850 roku i zaopatrywała w surowiec browary między innymi w Żywcu, Krakowie, Leżajsku, Lublinie. Kiedy byliśmy tam dwa lata temu, budynek był wystawiony na sprzedaż. Obecnie to wielka hałda gruzu.


 
Na drugim planie rzymsko katolicki kościół św. Augustyna pochodzący z 1577 roku. 
 
 



W Ciechanowicach, podobnie, jak w Miedziance  przez wile lat prężnie rozwijało się górnictwo. Okolice bogate w złoża ołowiu, miedzi, arsenu zaopatrywały miejscową hutę. Podobnie jak w  okolicznych miejscowościach rozwijało się tkactwo i handel płótnem, a w XVII wieku Ciechanowice stały się głównym ośrodkiem targowym. Dzisiaj nie ma zbyt wielu śladów po dawnych Ciechanowicach i trudno uwierzyć, że miasteczko dawniej tętniło życiem i było dużym ośrodkiem przemysłowym. Na szczęście nie wszystko uległo zniszczeniu tak, jak chociażby słodownia. Zostało jeszcze kilka zabytkowych kamienic.


W tej jest obecnie prowadzony gruntowny remont.





Dla wytrawnych globtroterów warte polecenia są sztolnie po dawnej kopalni. Część z nich jest zasypana i pozostał po nich tylko znacznik na mapie. Na szczęście stan niektórych pozwala na zwiedzenie ich przy odpowiednim wyposażeniu. Malownicza droga wzdłuż Bobru zaprowadziła nas do wejścia wykutego w kamiennej ścianie.






Dostępu do tajemniczego korytarza pilnują wielkie ślimaki.




Jednak nie to nas zniechęciło przed zajrzeniem do środka, tylko wielka kałuża. Miejscowy, u którego na podwórku zostawiliśmy samochód, powiedział, że w dalszej części poziom wody sięga znacznie powyżej metra.





Z daleka zatem obejrzeliśmy wejście do sztolni, fragment bocznego korytarza i malowniczą trasą wzdłuż Bobru wróciliśmy do samochodu.









Z zachwytem podziwiałam skalną ścianę, w głąb której dawnej ryto korytarze w poszukiwaniu szlachetnych złóż.





A Bóbr płynął leniwie.






czwartek, 9 lipca 2015

Miedzianka. Niezwykła historia umarłego miasta i znakomitego piwa.

Bardzo chętnie i w różnych porach roku, odwiedzamy Rudawy Janowickie. Nie mogą się co prawda pochwalić wysokimi szczytami, ale ich urok tkwi właśnie w tych łagodnych górach, ciągnących się aż po horyzont. W ukrytych między nimi miasteczkach i wioskach, które przyciągają atmosferą spokoju i tajemniczości.

Jednym z naszych najciekawszych odkryć jest mała miejscowość Miedzianka. Wioska, jak wioska, niby nic nadzwyczajnego, wiele takich wokoło. Dopiero przypadek zdecydował, że zatrzymaliśmy się w nim na dłużej. Nasz wzrok przyciągnęła tablica ustawiona nieopodal byłej gospody. I tak od tablicy do tablicy, powoli poznaliśmy fascynującą historię Miedzianki, miasteczka-wioski, które w pewnym sensie zapadło się pod ziemię, a w latach powojennych straciło prawa miejskie.

Historia Miedzianki rozpoczyna się  XIII wieku, a jej największy rozwój przypada na wiek XV. Wtedy to stała się słynnym ośrodkiem górniczym. Okolice były bogate w złoża srebra, miedzi, ołowiu i kobaltu. Kiedy natomiast złoża surowców były na wyczerpaniu, w miasteczku powstawały cechy nie związane z górnictwem. Działały liczne warsztaty kowali, krawców, szewców, rzeźników. Na dużą skale rozwijało się również tkactwo, które było drugą po górnictwie dziedziną przemysłu utrzymującą okoliczne miejscowości. Tkaniny z Miedzianki, Mniszkowa i wspomnianej poprzednio Łomnicy, były bardzo cenione na rynkach zagranicznych.

 Miasteczko było również uważane za najbardziej malownicze w Sudetach i licznie odwiedzane przez turystów. Gdyby nie to, że miało zbyt słabo rozwiniętą bazę noclegową, mogło zasłużyć na miano kurortu.

Swoją wędrówkę zaczęliśmy od budynku dawnej Gospody pod Czarnym Orłem. Miała ona ogromną salę ze sceną, gdzie występowały okoliczne kapele, a w każdą niedzielę organizowano tańce. W gospodzie gromadzili się również uczestnicy wyścigów saneczkarskich. Stroma, dwukilometrowa droga prowadząca od gospody aż do Janowic, doskonale się do tego nadawała. Ciekawostką jest również to, że w latach rozwoju motoryzacji, w podwórzu gospody mieściła się stacja benzynowa Shell.



Dzisiaj to zaniedbany budynek mieszkalny, którego zniszczona sala balowa obrośnięta jest pokrzywami. Gdyby nie tablica informacyjna, nigdy byśmy nie zwrócili na niego większej uwagi.




Poniżej gospody trafiliśmy na resztki dworu, którego początki sięgają XIV wieku. Jego historia nie jest zbyt barwna. Kilkukrotnie ulegał zniszczeniom i przebudowom. Po drugiej wojnie światowej stanowił siedzibę służb nadzorujących prace w kopalni, później był tu ośrodek kolonijny. W latach 70-tych podzielił on los wielu  innych budynków w Miedziance, czyli zniknął z powierzchni ziemi.




Po rozbiórce pozostały tylko piwniczki, resztki parku ze starodrzewem i fragment bramy wjazdowej.




 
Na przeciwko dworku tradycyjnie wybudowano kościół, który funkcjonuje do dnia dzisiejszego. Drugi protestancki, po drugiej wojnie przestał być użytkowany, ulegał zniszczeniom i w 1974 roku władze podjęły decyzję o jego wysadzeniu.
 


To tutaj spotkaliśmy rdzennego mieszkańca Miedzianki. Opowiedział nam częściowo historię wioski i czasów, kiedy znikała z powierzchni ziemi. Za sprawą natury, ale i ówczesnych władz. Najsmutniejsza historia rozpoczęła się po drugiej wojnie światowej. Wtedy to miejscowością zawładnęło wojsko radzieckie i w tajemnicy rozpoczęto wydobycie rudy uranu. Miejsce wysiedlonych rodzin niemieckich zajęli przesiedleńcy ze wschodu oraz z różnych części kraju. W kopalniach Miedzianki, ukrywanych pod nazwą Zakładów Papierniczych, można było dużo zarobić. Miejscowość znowu zaczęła się rozwijać. Nie było jednak tak do końca kolorowo. Do tej pory byli mieszkańcy boją się opowiadać o wydarzeniach z tamtego okresu. Z dnia na dzień ginęli i pracownicy i ich rodziny, zapewne ci, którzy zaczęli się domyślać z czym mają do czynienia. Podobno w sztolniach pogrzebanych jest wielu pracujących przy wydobyciu. Wielu też zapadało na tajemnicze choroby. Dopiero po latach, ci co przeżyli, dowiadywali się, że cierpią z powodu promieniowania radioaktywnego.

Grabieżcza eksploatacja bez żadnych zabezpieczeń doprowadziła do ogromnych szkód górniczych. Ulice zaczęły się zapadać, budynki pękać, a na polach powstawały wielkie leje. Prace naprawcze nie dały żadnych rezultatów. W końcu władze zdecydowały o likwidacji Miedzianki. Rozbierano dom po domu, a w 1972 roku zdecydowano o przesiedleniu mieszkańców do Jeleniej Góry. Ostrzeżono nas również, żeby lepiej nie parkować samochodu przy kościele. Teren jest bowiem niezbyt bezpieczny.  





Zostaliśmy skierowani na drugą stronę drogi, gdzie umieszczono kolejne tablice opisujące historię miejscowości.



Patrząc na to miejsce nie mogliśmy uwierzyć, że na skarpie przed nami mieściła się kiedyś główna ulica z ogromnymi, bogato zdobionymi kamienicami i rynek. Gdzieś w tych zaroślach mieściła się łaźnia, destylarnia, wytwórnia lemoniady, sklep tytoniowy, a także apteka, która słynęła z najlepszego w Karkonoszach soku malinowego. Dzisiaj nie ma po nich śladu, zostały tylko stare zdjęcia i opowieści.




Patrząc na te zdjęcia, nie można wyjść ze zdziwienia, że obecnie Miedzianka to malutka wioska, która ma zaledwie kilka gospodarstw.






Dawniej na rynku odbywały się liczne kiermasze i festyny, między innymi miejscowego piwa, z którego słynęła Miedzianka.




Woda w Miedziance miała tak wyśmienity smak, że stała się bazą do produkcji lemoniady, wody zdrojowej i znakomitego napoju z zielonej herbaty. W destylarni powstawały natomiast wyśmienite wódki, likiery i wina owocowe, które trafiały na lokalny  rynek. W XVIII wieku największym zakładem w mieście stał się browar, który produkował słynne w okolicy piwo "Złoto Miedzianki". Browar funkcjonował z przerwami aż do lat 70-tych ubiegłego wieku. Później został zlikwidowany ze względu na brak rentowności. Dawne budynki stoją nadal, ale powoli niszczeją.

Ktoś wpadł na genialny pomysł odtworzenia produkcji słynnego złotego napoju i na przeciwko starego zakładu wybudował nowoczesny browar z restauracją i małym hotelem. Spodobał nam się pomysł i miejsce. Można tutaj usiąść na rozległym tarasie i popijając piwo zachwycać się rozległą panoramą lub pozostać w restauracji i przez szybę obserwować produkcję.
 
 

 Mąż oczywiście musiał sprawdzić, czy jest faktycznie tak dobre, jak o nim mówią.





Z tarasu widać również budynek szpitala w Janowicach Wielkich.



Miedzianka nas zafascynowała i wrócimy tam jeszcze nie raz nie tylko po piwo, ale dokładniej przyjrzeć się pozostałościom po mieście. Uważając oczywiście, gdzie stawiamy samochód i nogi, nie wiadomo bowiem, czy wszystko co miało się zapaść już się zapadło.
Podoba mi się to, że takie miejscowości starają się przypominać o swojej historii i dbają o właściwą promocję.




Zanim wróciliśmy do domu zajrzeliśmy do Janowic Wielkich, gdzie coraz bardziej dbają o turystów. W miejscu tym kiedyś był tylko zarośnięty staw, a teraz powstał park  fajne miejsce do wypoczynku i rekreacji. Są też stoły, przy których można zjeść wycieczkowy posiłek, a także ogólnodostępna, zadbana toaleta.






 W kolejnej wyprawie ponownie przejedziemy przez Miedziankę i malowniczą widokowo oraz bardzo dziurawą drogą, dotrzemy do..........dolnośląskiego Wawelu.